RECENZJA ➤ Chanel Hydra Beauty Mask ♥︎

Uroda

Heeej kochani!

Z zamiarem zrecenzowania intensywnie nawilżającej maski Chanel Hydra Beauty nosiłam się już od jakiegoś czasu. Dysponowałam pełną wiedzą na temat składu produktu i niejednokrotnie mogłam przekonać się jaki wpływ niesie za sobą jej stosowanie na mojej skórze. Do kompletu informacji niezbędne było więc jedynie sprawdzenie jej aktualnej ceny w jednej z sieciowych perfumerii. Mimo, iż (niestety) zawsze doskonale pamiętam ceny kupionych przeze mnie dóbr, to nie zwykłam sprawdzać cen otrzymanych, np. w ramach urodzin, prezentów. Dlatego też kiedy w sobotnie popołudnie podeszłam do standu marki i moim oczom ukazała się uwielbiana przeze mnie linia produktów Chanel Hydra Beauty, nie mogłam uwierzyć, że cena maski może wynosić 239zł. Jako, że wcześniej miałam już styczność z kremem nawilżającym będącym częścią owej linii, wiedziałam, że cena produktów jest wysoka, ale to, co zobaczyłam zaskoczyło nawet mnie. Jaki, ta niebotycznie wysoka, cena będzie miała wpływ na moją ocenę produktu? Zapraszam do zapoznania się z recenzją ➤ za chwilę sami się przekonacie.

Chanel Hydra Beauty Mask 2

Chanel Hydra Beauty Mask 3

Chanel Hydra Beauty Mask 4

Chanel Hydra Beauty Hydration Protection Radiance Mask to, mimo przydługiej nazwy, po prostu maska do twarzy o działaniu intensywnie nawilżającym. Istnieje kilka sposobów jej stosowania, a bazą każdego z nich jest oczywiście dokładnie oczyszczona cera. Na tak przygotowaną skórę nakładamy warstwę produktu, przy czym warto nadmienić, iż ja stosuję ją zarówno na twarz, jak i szyję. Po 10 minutach pozostałości produktu można zmyć, zetrzeć wacikiem lub cieszyć się nią znacznie dłużej i potraktować jako kurację nocną. Wszystkie sposoby przetestowałam i w mój gust zdecydowanie najbardziej trafia ten pierwszy. Nie toleruję na swojej skórze żadnej tłustej mazi pozostawionej na czas dłuższy niż kilkanaście minut. Natomiast maska nałożona naprawdę cieniutką warstwą ładnie się wchłania i wtedy możemy pokusić się o jej pozostawienie na całą noc. Jednak, biorąc pod uwagę, że w obu przypadkach efekt jej stosowania na mojej skórze jest zbliżony, stawiam na opcję wygodniejszą, czyli nr 1. Sam zabieg, nawet jeśli wybierzemy najkrótszą jego wersję jest bardzo przyjemny. Maseczka charakteryzuje się pięknym, aczkolwiek bardzo intensywnym zapachem, co mi osobiście nie przeszkadza, ale jeśli Wasza skóra ma skłonność do alergii i uwrażliwiania się to dodana kompozycja zapachowa może nie być dla niej pozytywnym doznaniem. Nie sposób odmówić jej wydajności. Stosowana dosyć obficie, może nie grubą warstwą (jak sugeruje producent, bo mu to na rękę), ale i z pewnością nie cienką, wystarczy na ok 15 aplikacji obejmujących twarz oraz szyję. 

Maska spłukuje się dość łatwo, a tuż po osuszeniu skóry ręcznikiem, możemy rozkoszować się efektem jej działania. Naprawdę jest on zauważalny. Skóra staje się niesamowicie gładka, miękka i nawilżona. Tak, jakby była na niej już cieniutka warstwa delikatnego kremu, ale bez tłustego filmu. Choć, tak jak to w przypadku kosmetyków pielęgnacyjnych marek selektywnych zazwyczaj bywa, skład nie jest bez zarzutu, natomiast na jednym z pierwszych miejsc widnieje masło shea, masło kakaowe, masło karite oraz ekstrakt z kwiatu kamelii. To właśnie w ich połączeniu dopatrywałabym się nawilżającego i odżywiającego działania, którego doświadczam za każdym razem kiedy po maskę sięgam. Pierwsze trzy to jednak surowce, których cena jest niska i na każdej ze stron z półproduktami możemy je dostać może nie za grosze, ale za nie więcej niż kilkanaście złotych. Inaczej ma się sprawa ekstraktu z kwiatu kamelii czy niebieskiego imbiru. Nie są to składniki tanie czy łatwo dostępne. I tu zastanowić się wypada czy skład produktu i jego działanie jest aż tak imponujące, aby za maskę do twarzy o pojemności 75ml zapłacić 239zł? Moim zdaniem nie. Mimo, iż faktycznie maska ma zbawienne działanie na przesuszoną skórę, to jednak ja nie widzę po jej zastosowaniu pełnej blasku skóry bez oznak zmęczenia, a takie obietnice również pojawiły się ze strony producenta. Gdyby produkt w tej cenie sprawiał niemalże cuda – nawilżał, odżywiał, rozświetlał, napinał cerę, minimalizował drobne linie to umieściłabym go na pierwszym miejscu listy w liście do Gwiazdora. Bardzo jest mi przykro, że prezentu otrzymanego od mojej przyjaciółki nie mogę wychwalać pod niebiosa, ale czuję się w obowiązku, aby obiektywnie oceniać każdy prezentowany tu kosmetyk. W mojej ocenie Chanel Hydra Beauty Hydration Protection Radiance Mask to nie produkt, za który warto zapłacić tak kolosalną kwotę. Szczególnie, że moja ulubiona maska z Lush (Oatfix) czy zdecydowanie tańsza propozycja marki Ziaja (Liście Zielonej Oliwki) znacząco nie odstają od propozycji marki Chanel.

Podsumowując ➤ z ogromną przyjemnością zużyję, jednakże sama zakupu nie dokonam. Oczywiście nikomu jej zakupu zabronić nie mogę, gdyż każdy z nas rozporządza swoimi pieniędzmi w taki sposób, jaki uważa za stosowny. Natomiast uważam, że podobne działanie możemy uzyskać kosmetykami drogeryjnymi, a pozostałą (nadal ogromną kwotę) przeznaczyć na lepszy krem na dzień i olejek na noc. 

Jestem bardzo ciekawa czy miałyście styczność z kosmetykami z linii Chanel Hydra Beauty i jaka jest maksymalna cena jaką jesteście w stanie zapłacić za pełnowymiarową maseczkę do twarzy?

Miłego dnia!

Buziaki,

Logo CallMeBlondieee

POST NIE JEST SPONSOROWANY.

RECENZOWANĄ MASECZKĘ OTRZYMAŁAM W PREZENCIE URODZINOWYM, ZA KTÓRY JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ ♥︎♥︎♥︎.

Ps.

Wiem, że od dawna czekacie na wyniki rozdania, które razem z marką The Body Shop Polska zorganizowałam na przełomie poprzedniego i obecnego miesiąca.

Nie będę zatem przedłużać i mam przyjemność ogłosić, że zestaw African Ximenia Scrub & Hawaiian Kukui Cream wygrywa:

dr Dziurdziak

FORyesME

martusiatusiaaa

a zestaw African Ximenia Scrub & Polynesian Monoi Radiance Oil trafia do:

Agne Sia

Ania Kołodziejczyk

Asia Kot

Dziewczyny serdecznie Wam gratuluję, a na callmeblondieee@gmail.com czekam na Wasze adresy ♥︎♥︎♥︎.

OOTD ➤ #beyourself

Moda, Polecam

Heeej kochani!

Przyznaję, że opublikowany dzisiaj OOTD, delikatnie mówiąc, niezbyt wpisuje się w obecnie panujące warunki pogodowe. Jednak ja, jak na urodzoną optymistkę przystało, wciąż mam nadzieję, iż te 2-3 kreski powyżej zera to jedynie stan przejściowy i będzie nam jeszcze dane cieszyć się wspaniałą jesienią z temperaturą oscylującą w okolicy nastu stopni. Jak najbardziej aktualny jest natomiast #beyourself, gdyż bycie sobą zawsze procentuje. Coś o tym wiem, gdyż pod naciskami osób trzecich, zdarzało mi się zachowywać w taki sposób, jaki ktoś tego ode mnie wymagał. Chcąc dopasować się do grupy i uzyskać jej akceptację nie zawsze byłam w 100% sobą. W danych momentach byłam pewna, że postępuję we właściwy sposób, jednak z perspektywy czasu wiem, że bycie lubianą i akceptowaną przez wszystkich nie jest możliwe, że dostosowywanie się do innych na siłę nie ma sensu i że nie niesie to za sobą wzrostu samoakceptacji czy poprawy nastroju. Z ogromu znajomych ostała się niewielkich rozmiarów grupka, za to taka, która akceptuje i ceni mnie taką, jaką jestem i dzięki nim zawsze jestem sobą. Nie muszę nikogo udawać, mogę robić to, co sprawia mi w życiu przyjemność i spełniać swoje marzenia, bo wiem, że są osoby, które mocno trzymają za mnie kciuki! I ja gorąco dopinguję osoby, które są sobą, mają na swoje życie pomysł i małymi kroczkami dążą do spełniania swoich marzeń. Taką osobą jest Kasia ➤ założycielka marki Malinne.

Malinne to autorski pomysł na alternatywne koszulki firmowe, które tak odległe są od znienawidzonych i niedopasowanych T-shirtów powstających w ramach produkcji masowej. Każdy z nas, kto choć przez pewien czas swoją pracę musiał wykonywać w fatalnie uszytym uniformie, doskonale wie, jak ogromny wpływ na samopoczucie ma nasz codzienny strój. Chcemy dobrze wyglądać nie tylko po godzinie 16-tej, ale i od samego rana. Dlatego też marka Malinne swoją działalnością zainteresować chce głównie właścicieli firm, którym zaoferować może inne koszulki firmowe. Koszulki te wyróżniają się nie tylko ciekawym designem, ale  i zróżnicowaną technologią nadruku, jak również oryginalnym projektem dostosowanym do potrzeb klienta (oczywiście z odpowiednio wyeksponowanym logo danej firmy). Jeśli dołożymy do tego materiał, z którego są wykonane (100% bawełny) i krótki czas realizacji zamówienia to musi się to zakończyć sukcesem, czego marce Malinne serdecznie życzę! ♥︎♥︎♥︎

Koszulka, która jest bazą mojego OOTD powstała na moje zamówienie, dlatego nie jest dostępna w sprzedaży. Natomiast jeśli wpadła Wam w oko to spieszę z dobrą informacją. Do zgarnięcia jest aż 10 takich koszulek! Wystarczy, że do końca przyszłego tygodnia (do 25 października włącznie) zostawicie komentarz (o dowolnej treści) pod tym wpisem, polubicie Fan Page marki Malinne (TU)  i/lub profil na Instagramie (TU) i 1 z 10 koszulek #beyourself być może trafi właśnie w Wasze ręce. Zobaczymy, kto z Was urodzony jest pod szczęśliwą gwiazdą, gdyż ze wszystkich komentarzy wylosuję 10, których autorzy zostaną nagrodzeni. Ok, koszulka jest bazą stylizacji, ale i o reszcie ubrań muszę wspomnieć. Do tego stopnia zakochałam się w cieniutkim trenczu z nowej kolekcji marki New Look, że postanowiłam chwilowo zakosić go z szafy mojej siostry. Do niego dobrałam ulubione jeansy sprzed kilku sezonów, które nadal mają się wyśmienicie, a także ulubione dodatki w postaci biżuterii z różowego złota, szpilek w odcieniu nude i torebki, z którą się nie rozstaję. 

Koszulka – www.malinne.pl

Trencz – New Look

Jeansy – Zara

Szpilki – Wojas

Torebka – Louis Vuitton

Zegarek – Emporio Armani

Bransoletka – Lilou

Pierścionek – Michael Kors

Kolczyki – SIN by Mannei Sisters

OOTD #beyourself 2

OOTD #beyourself 3

OOTD #beyourself 4

OOTD #beyourself 5

OOTD #beyourself 6

OOTD #beyourself 7

OOTD #beyourself 8

OOTD #beyourself 9

OOTD #beyourself 10

Dajcie znać czy ten, średnio trafiony biorąc pod uwagę obecną aurę, OOTD przypadł Wam do gustu.

Czekam na Wasze komentarze ♥︎♥︎♥︎.

Miłego dnia!

Buziaki,

call2

POST POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ MALINNE I JEST PRZEZ NIĄ SPONSOROWANY.

Paletka ♥︎ cieni ➤ INGLOT & MAC

Polecam, Uroda

Heeej kochani!

Dzisiaj zapraszam na wpis o ♥︎ paletce cieni, która stała się nieodłącznym elementem mojego makijażu. Tego w dziennej, aczkolwiek pełnej odsłonie, gdyż są i takie dni, w które moje mizdrzenie się przed lustrem lubię zakończyć na etapie pielęgnacji. Kiedy na myśli mam jednak pełny makijaż, więc i makijaż oczu, to nie wyobrażam sobie innego wyboru niż ten, który Wam dzisiaj zaprezentuję. Skomponowana przeze mnie paletka czterech cieni idealnie wpisuje się w moje potrzeby, do tego stopnia, że inne, gotowe palety, nie są mnie w stanie zainteresować na tyle, abym zdecydowała się na ich zakup. Nie, nie należę do jakże sporego grona kobiet szalejących na punkcie paletek Naked od Urban Decay, czekoladek od Too Faced czy golasów od The Balm. W każdej paletce, co najmniej połowa cieni była totalnie nie dla mnie i doskonale zdawałam sobie sprawę, że dane odcienie się zmarnują, a ja co najwyżej tym faktem mogę być poirytowana. Dlatego, już szmat czasu temu, postawiłam na skompletowanie, stosunkowo sporej gabarytowo, palety cieni Inglot & MAC. Tutaj widzicie paletkę w mniejszej odsłonie, która stanowi wyśmienitą bazę mojego dziennego makijażu. Co prawda sama paleta w wersji mini pochodzi ze sklepu MAC (a nie tak jak wersja maxi – Inglot), natomiast to nie opakowanie jest istotne. Przejdźmy zatem do jego zawartości.

Paletka ulubionych cieni - Inglot & MAC 2

W kompaktowej paletce MAC (28zł) mamy do dyspozycji miejsce na 4 wkłady cieni, które zapełniłam bez najmniejszego problemu. Wszystkie cienie, na które się zdecydowałam, są o wykończeniu matowym, gdyż jest ono moim ulubionym. Ulubione są również odcienie, choć wiele z Was zapewne uzna je za nudne ➤ nie martwcie się, przeżyję 🙂 Najjaśniejszy z nich (Inglot 353) to jasny beż, idealny zarówno na całą powiekę, jak i pod łuk brwiowy. Na moim oku najczęściej ląduje właśnie na tej drugiej pozycji. Obszar ruchomej powieki należy do baaardzo jasnego pudrowego róż (MAC Yogurt), a załamanie do baaardzo jasnej szarości przełamanej chłodnym brązem (Inglot 390). Tym oto sposobem zostaje do dyspozycji już tylko jeden odcień (MAC Omega), z którego korzystam głównie w podróży i łącząc go z 390 – lądują one na moich brwiach. I choć efekt na powyższym zdjęciu to nie jest ich zasługa to przyznaję, że z takiego połączenie także jestem zadowolona. Omega wyśmienicie spisuje się również do przyciemnienia załamania powieki czy podkreślenia zewnętrznego kącika dla osób o cerze tak ekstremalnie jasnej jak moja. 

Kiedyś, kiedy nie miałam tak dużej styczności z cieniami MAC, zawsze mówiłam, że nie ma sensu płacić za nie tylu monet (obecnie 56). Uważałam, że matowe cienie z Inglot w zupełności dorównują im jakością, a są zdecydowanie tańsze. Teraz, kiedy Yogurt i Omega są na moich oczach, to jednak różnicę widzę i muszę przyznać, że na tłustych powiekach utrzymują się jeszcze lepiej niż poprzednicy. Nie zmienia to jednak faktu, że cienie z Inglot nadal uwielbiam i z ogromną przyjemnością stosuję. Nie oznacza to również, że będę teraz magazynować mac’owskie maty, gdyż te kolory, które chciałam mieć już mam. Chcę tylko powiedzieć, że jeśli taka jak ja, preferujecie delikatny i nieskomplikowany makijaż oka, do którego 4 cienie to aż nadto, to być może warto zastanowić się nad zakupem mini paletki (Inglot lub MAC) i uzupełnić ją ukochanymi kolorami, niż decydować się na tak obecnie popularne gotowe palety marek Urban Decay, Too Faced czy The Balm. Cienie z MAC, które posiadam charakteryzują się niebywałą wydajnością, a i te z Inglot nie zużywają się szybko. Co prawda inglotowe kółeczka zostały wyparte przez prostokąty o cenie 15zł/wkład, jednak i marka MAC, i nasz Inglot są do rozlokowania tego typu cieni przygotowane, więc nie widzę w tej zamianie większego problemu. 

To tyle w temacie mojej ♥︎ paletki cieni Inglot & MAC.

A Wy po jakie cienie sięgacie najczęściej w swoim dziennym makijażu? 

Miłego weekendu!

Buziaki,

call2

POST NIE JEST SPONSOROWANY.

ZAPREZENTOWANE WKŁADY ORAZ PALETKA ZOSTAŁY ZAKUPIONE PRZEZE MNIE.

Szlafrokowy płaszcz z Massimo Dutti ♥︎

Moda, Polecam

Heeej kochani!

Choć na samą myśl o słupku rtęci, wskazującym niewiele ponad 0 stopni, robi mi się zimno, to jednak nie sposób nie dopuszczać do siebie myśli, że cieplej już w tym roku nie będzie. W związku z tym ubrania w mojej garderobie przeszły małą roszadę i letnie sukienki ustąpiły miejsca swetrom i kardiganom. Również cieniutkie, przeciwdeszczowe kurtki zostały wyparte przez te skórzane oraz płaszcze. Jeśli już o tych ostatnich mowa to zbyt wiele się przy ich rozlokowywaniu nie napracowałam, gdyż posiadam je tylko dwa. Oba służą mi od lat. O starszym (Szefler), mówiłam zawsze, że to najobrzydliwszy płaszcz, jaki kiedykolwiek wyprodukowano. Jednak przez te 9 lat, które ze mną jest, zmieniłam o nim zdanie. Nowoczesnością nie grzeszy to fakt, ale jest w pięknym szarym odcieniu, a do tego grzeje jak żaden inny. Drugi, tym razem czarny (Zara), zaledwie pięcioletni, do tej pory niesamowicie mi się podoba. Niestety jest już dosyć znoszony, choć i na kolejny sezon spokojnie posłuży. To, że w mojej garderobie wiszą dwa płaszcze, nie oznacza, że od dawna nie chodził mi po głowie zakup trzeciego. Dokładnie wiedziałam co mnie interesuje. Miałam wymarzony kolor, fason i materiał. Odcień wielbłądzi, fason szlafrokowy, wykonany z wełny. Problem był jednak w tym, że w żadnym sklepie nie trafiłam na taki egzemplarz, który by się wpisywał w moje kryteria. Aż do czasu mojego wtorkowego wyjazdu do Wawy. Będąc w Galerii Mokotów weszłam do jednego z moich ulubionych sklepów ➤ Massimo Dutti. Nie potrzebowałam więcej niż 3 minuty, aby przyznać, że płaszcz, który zachwycił mnie w sklepie internetowym marki, na żywo prezentuje się jeszcze lepiej. 

Szlafrokowy płaszcz z Massimo Dutti 2

To płaszcz szlafrokowy z okrągłą klapą, przewiązywany w talii paskiem. Zgadza się model, zgadza się i odcień – wielbłądzi, którego tak długo szukałam. Płaszcz w 80% wykonany jest z wełny. Wolałabym, aby była to czysta wełna, a nie z dodatkami, ale w porównaniu do innych płaszczy, skład i tak jest zadowalający. No i najważniejsze ➤ doskonale leży i dokładnie tak samo się w nim czuję. Mimo, iż kosztuje majątek, przez co to będzie jedyny tak duży zakup tej zimy, nie żałuję ani jednej, wydanej na niego złotówki. Nie mogę się doczekać, aż zostanie do mnie dostarczony! Zamawiałam go on-line, gdyż potrzebowałam dwóch dni na przetrawienie tematu. Już wyobrażam sobie jak będę go łączyć z czarnymi skórzanymi spodniami czy jeansami, delikatnymi sweterkami, ulubionymi botkami i ukochaną torebką LV, np. tak jak na zdjęciu głównym ♥︎♥︎♥︎. Co prawda nie posiadam w swojej garderobie tych ubrań, ale i te, które mam doskonale odnajdą się w roli tutaj zaprezentowanych. 

Szlafrokowy płaszcz – Massimo Dutti

Kuferek Speedy 30 – Louis Vuitton

Sweterek z dekoltem w serek – H&M

Kaszmirowy szal – Massimo Dutti

Skórzane botki – H&M

Teoretycznie jestem przygotowana na nieco niższe temperatury (na ekstremalne mrozy czeka moja ogromna kurtka puchowa), ale nie obraziłabym się gdyby w tym roku one w ogóle nie nadeszły hahaha:D

A jak Wasze przygotowania?

Zakup nowej kurtki, płaszcza czy butów już za Wami czy macie to szczęście i kupione w poprzednim latach rzeczy nadal doskonale Wam służą?

Miłego dnia!

Buziaki,

call2

POST NIE JEST SPONSOROWANY.