12 x MAC = 2 x BACK 2 MAC!

Uroda

Heeej kochani!

Zdarza się, iż programy członkowskie i lojalnościowe w danych sklepach są, co tu dużo pisać, do kitu. Człowiek robi zakupy, zbiera punkty czy pieczątki, a milion lat świetlnych później gdzieś tam czeka na niego nagroda totalnie niewspółmierna do poniesionych kosztów i nakładu energii. Zapytacie o mój ulubiony program lojalnościowy? To, bez dwóch zdań, BACK 2 MAC

Program BACK 2 MAC polega na możliwości wymiany 6 pustych opakowań po kosmetykach MAC wykonanych ze szkła, plastiku czy tworzywa łączonego na 1 wybraną przez nas pomadkę z regularnej oferty. Dodam tylko, że cena takiej pomadki to aż 86zł, a my wybieramy spośród naprawdę ogromnej gamy kolorystycznej dokładnie tą, która się nam podoba i otrzymujemy ją za darmo. W ciągu mojej 5letniej przygody z marką MAC już kilkukrotnie udało mi się skorzystać z tej akcji, co oznacza że większość posiadanych przeze mnie pomadek marki MAC to te otrzymane za free. Miło? Pewnie, że miło! Nie udałoby mi się to jednak gdybym sama miała owe opakowania zbierać. Kosmetyki MAC są niesamowicie wydajne, zatem często zobaczenie ich denka, w przypadku produktów takich jak cienie, róże czy bronzery, może potrwać co najmniej 2 lata. Na całe szczęście wsparcie przychodzi ze wszystkich stron, gdyż wszystkie kobiety w mojej rodzinie, tak jak ja, uwielbiają produkty MAC, a opakowania po nich zawsze, ku mojej uciesze, mi oddają. Również teraz wspólnymi siłami udało się nam uzbierać aż 12 opakowań, co oznacza 2 darmowe pomadki!

Jak spisywały się zużyte produkty? Kilka zdań o każdym z nich poniżej.

Back 2 MAC Pro Longwear Foundation & Concealer

Podkład Pro Longwear w odcieniu NC 15

Najbardziej trwały i jednocześnie nie obciążający cery podkład, jaki znam. Nie straszne mu noszenie na twarzy od świtu do nocy. Praca z nim musi być jednak ekspresowa, gdyż po 30 sekundach utrwala się na naszej skórze, a wtedy już nic go nie ruszy. Nie daje dużego krycia, raczej lekkie w kierunku średniego. Lubi się z wieloma kremami i pudrami. Nie zdarzyło mi się, aby źle wyglądał na twarzy i aby był mocno widoczny. Kluczem do sukcesu jest oczywiście umiar i sposób aplikacji. Ja stawiałam na jedną pompkę produktu nałożoną zwilżoną gąbeczką. Jedyna kwestia, do której muszę się doczepić to oksydowanie produktu. Podkład ciemnieje o jeden ton w momencie gdy utrwala się na skórze, dlatego też odcień NC 15, który teoretycznie powinien być dość jasny, jest dla mnie idealny dopiero latem. Natomiast dostępny w ofercie odcień najjaśniejszy – NW13 zawierający domieszkę różowego pigmentu, nie pasuje do podtonu mojej cery, a przy tym i tak jest zbyt ciemny. 

Moja ocena: 4.5 / 5

Czy kupię ponownie: TAK

Korektor Pro Longwear w odcieniu NW15 oraz NC20

Nie, nie, nie. To wcale nie jest tak jak myślicie. Nie da się zużyć 3 korektorów z serii Pro Longwear w ciągu roku. To typowy przykład mission impossible! Pierwszy z lewej – w odcieniu NW15 to stosowany przeze mnie odcień pod oczy, natomiast 2 maluszki w odcieniu NC20 to produkty stosowane na twarz przez moją sister. Na jaki obszar i przez kogo nie byłyby one stosowane to wnioski zawsze pozostają takie same. Korektor zastyga na nałożonym obszarze cery i nie rusza się z miejsca, aż do demakijażu. Ja uwielbiam stosować go pod oczy, dlatego że nie zbiera się w liniach i dwie cieniutkie jego warstwy dają pełne krycie. Uwielbiam go i jak najszybciej do niego wrócę. Opakowanie, które widzicie zużyłam w połowie zeszłego roku i przyszedł najwyższy czas, aby sprawić sobie nowe. 

Moja ocena: 5 / 5

Czy kupię ponownie: TAK

Back 2 MAC Select Sheer Powder & Mineralize Skin Finish Natural Powder

Puder Select Sheer Pressed w odcieniu NC15

Ten staruszek czeka już na wymianę od roku. Przyznam, że nie do końca wpisywał się w potrzeby mojej cery, gdyż efekt matowienia skóry nie jest spektakularny. Za to bardzo dobrze wpisuje się w potrzeby osób z cerą suchą i normalną. Daje subtelny efekt i niewielkie krycie, dlatego też możecie być pewnie, że zapewni Wam naturalny efekt. Nie podkreśla rozszerzonych porów i nie zmienia odcienia na skórze. Miły produkt, ale dla mojej mieszanej, a w lecie tłustej skóry, po prostu niewystarczający. 

Moja ocena: 3.5 / 5

Czy kupię ponownie: NIE

Puder Mineralize Skinfinish Natural w odcieniu Light Plus

Jak ja daaawno nie miałam go w swojej kosmetyczce! Omawiany odcień Light Plus to ten stosowany w ciągu roku przez moją sister. Zdanie na jego temat mamy podobne – idealny produkt do stosowania zarówno solo, jak i w celu utrwalenia podkładu. Puder posiada średnie krycie, więc nie polecałabym jego aplikowania na mocno kryjące podkłady, ale już na te delikatne jak najbardziej. Pięknie wygląda również zastosowany na gołą skórę, rozświetla ją i delikatnie wyrównuje jej koloryt. Nie polecałabym go osobom z bardzo tłustą cerą, gdyż z pewnością skóra będzie wymagała 2-3 poprawek w ciągu dnia, ja jednak mając mieszaną, bardzo lubiłam po niego sięgać.

Moja ocena: 4.5 / 5

Czy kupię ponownie: TAK

Back 2 MAC Lip Conditioner & Viva Glam Nicki Lipstick

Balsam do ust Lip Conditioner

Cud w 15mililitrowej tubce. W ciągu doby wyleczy nawet te najbardziej zniszczone i przesuszone usta. Wydajny i doskonały. Dłuższy opis mija się celem. Jeden z moich absolutnych ulubieńców.

Moja ocena: 5 / 5

Czy kupię ponownie: TAK

Pomadka Viva Glam Nicki

Pomadka należała do edycji limitowanej wypuszczonej 2, a może już nawet 3 lata temu? Miała piękny różowo – koralowy odcień i wiosną & latem była idealnym dopełnieniem makijażu. Wykończenie satynowe – moje ulubione, które sprawiało, że pomadka na ustach utrzymywała się w idealnym stanie przez kilka godzin. Na pewno znajdę podobny odcień i będę się nim cieszyć przez kolejne lata.

Moja ocena: 4.5 / 5

Czy kupię ponownie: NIESTETY NIE

Back 2 MAC Cremesheen Glass

Błyszczyk do ust Cremesheen Glass w ocieniu Fashion Scoop oraz Boy Bait

Przyznaję się do zużycia jedynie pierwszego z nich – Fashion Scoop numer 1. Numer 2 i 3 zostały zmaltretowane przez moją sister, podobnie jak ostatni – Boy Bait. Co tu dużo mówić – wraz z tymi marki Sephora, są to najlepsze błyszczyki do ust jakie znam. Pielęgnują usta, długo się utrzymują i co najważniejsze nie sklejają ich. Dostępne w wielu odcieniach, z których faworytem jest oczywiście Fashion Scoop!

Moja ocena: 5 / 5

Czy kupię ponownie: TAK

Kosmetyki omówione, zatem mogę je teraz ładnie zapakować i włożyć do walizki. A jutro dojdzie do mojej ulubionej wymiany i 2 nowe pomadki wpadną w moje ręce. To znaczy jedna, bo drugą wybiorę dla Was. Jeśli chodzi o mój odcień to jeszcze nie jestem pewna na który się zdecyduję, a Wy jaki sobie życzycie? Coś delikatnego i naturalnego – idealnego do codziennego makijażu czy coś bardziej wieczorowego – idealnego na wielkie wyjście?

Dajcie znać!

A teraz dziękuję Wam za uwagę, zmykam się pakować i uciekam do Wawy. Jutro możecie trzymać za mnie kciuki – mam rozprawę w Sądzie. Nie martwcie się – występuję w roli poszkodowanej, więc prowadzenie bloga zza więziennych krat mi nie grozi hahahaha:D

Buziaki,

call2

POST NIE JEST SPONSOROWANY.

 

I <3 CALZEDONIA!

Moda, Polecam

Heeej kochane!

Kwiecień i maj to miesiące, które często kojarzone są z rozliczaniem PIT’ów czy zmaganiami maturzystów. Dla mnie ich przełom to,  niezmiennie od wielu lat, idealny moment na rozpoczęcie poszukiwań nowego stroju kąpielowego. Ile bym ich w swojej garderobie nie miała to zawsze jest ich zbyt mało, a nadchodzący urlop traktuję jako wyśmienity pretekst do zakupu choć jednego nowego. I uśmiejecie się, że znowu do PIT’ów nawiążę, ale nie ukrywam, że staram się je złożyć możliwie szybko, po to aby jak najwcześniej zwrot nadpłaconego podatku dochodowego trafił na moje konto. Dlaczego? Dlatego, że wtedy bez wyrzutów sumienia kupuję sobie nowy strój i żartuję, że to prezent od mojego Urzędu Skarbowego. I to jest jedyny przypadek, w którym zniknięcie z konta kwoty rzędu 150 czy nawet 200zł nie boli. Zazwyczaj z myślą o wybraniu prezentu sponsorowanego przez US kieruję się do tego samego miejsca – butiku Calzedonia

Markę Calzedonia uwielbiam tak naprawdę za wszystko. Za wybór bardzo apetycznych modelek do swoich kampanii reklamowych, za niesamowite zdjęcia, które możemy podziwiać w katalogach, no i oczywiście za niesamowicie seksowne, ale jednocześnie wysmakowane modele strojów kąpielowych. Osobiście uwielbiam te bardzo dziewczęce pod względem odcieni i wzorów, ale mocno wykrojone i z cienkich materiałów. Nikt nie zmusi mnie do założenia majtasów zakrywających całą pupę i o 10 cm optycznie powiększających uda oraz stanika push-up, bo to zupełnie nie moje klimaty. Które modele z najnowszej kolekcji najbardziej mnie urzekły?

Właśnie te!

Calzedonia Beachwear 2015

Jestem bardzo ciekawa czy któryś z tych zaprezentowanych tutaj się Wam spodobał i który Waszym zdaniem trafił do mojej kolekcji. Do sklepu wybrałam się po ten ze zdjęcia głównego, ale w sklepie finalnie zdecydowałam się na inny. Jak myślicie który?

Miłego weekendu!

Buziaki,

call2

POST NIE JEST SPONSOROWANY

Ps. Całą nową kolekcję marki Calzedonia możecie zobaczyć TU.

Olejki do cery mieszanej: Clarins Lotus Face Treatment Oil czy Evree Magic Rose?

Polecam, Uroda

Heeej kochani!

Gdyby ktoś kilka czy nawet kilkanaście lat temu powiedział mi, że w przyszłości będę rekomendować stosowanie olejków do twarzy czy ciała, to z pewnością zasugerowałabym mu zmianę lekarza – oczywiście tego od problemów z głową. Kiedy tylko do moich uszu docierało owe słowo, od razu miałam wizję tłustej cieczy, która wchłania się godzinami, a następnego dnia pozostawia po sobie niespodzianki pod postacią wysypu niedoskonałości. Na całe szczęście czasy królowania olejków na bazie parafiny się skończyły. Mam nadzieję, iż bezpowrotnie. Tym samym, w końcu nie musimy wybierać między mniejszym a większym złem. Obecnie panuje prawdziwe olejkowe szaleństwo i każda z nas jest w stanie dobrać produkt, który idealnie odpowie na problemy naszej skóry. Nawet tej mieszanej czy tłustej.  Choć kiedyś wydawałoby mi się to nie do pojęcia, aby na tłustą skórę nakładać olejki, które same w sobie przecież nie grzeszą lekkością, to teraz czynię to z przyjemnością. Mniej więcej 3 lata temu się przemogłam i sięgnęłam po pierwszy tego typu produkt, który zapoczątkował moją miłość do olejków i zachęcił do testowania innych dostępnych na naszym rynku. Wynikiem tego jest dzisiejsza recenzja porównawcza i odpowiedź na pytanie, po który z olejków przeznaczonych do cery mieszanej i tłustej sięgnąć – Clarins Lotus Face Treatment Oil czy może kilkukrotnie tańszy Evree Magic Rose Pure Beauty Oil?

Powiecie, że średnio ta konkurencja jest sprawiedliwa, bo olejek marki Clarins kosztuje 149, a Evree 29zł. Nikt jednak nie powiedział, że tańszy kosmetyk musi w swoim działaniu być mniej efektywny niż ten droższy prawda? Prawda, przynajmniej w teorii. Muszę jednak przyznać, że póki co Clarins Lotus Face Treatment Oil jest niedoścignionym ideałem w swojej kategorii, bo robi z twarzą takie rzeczy, o którym nie śniło się nawet filozofom. Nie oznacza to natomiast, że i olejek Evree Magic Rose mnie pozytywnie nie zaskoczył, bo z pewnością również mogę go polecić. Jakie cechy łączą, a jakie dzielą te dwa olejki? Komu mogę je polecić? Dlaczego warto po nie sięgnąć? Jakich  możemy spodziewać się efektów? 

Clarins Lotus Face Treatment Oil

Clarins Lotus Face Treatment Oil

Olejek stworzony z myślą o pielęgnacji cery mieszanej i tłustej, której nie są obce problemy nadmiernego przetłuszczania się cery, rozszerzonych porów, pojawiających się niedoskonałości czy przebarwień. W szklanej butelce z wygodnym dozownikiem w formie pipetki znajduje się mieszanka kilku olejków, które są w 100% naturalne. W składzie znajdziemy m.in. olej z orzechów laskowych, rozmarynowy, słonecznikowy, rumiankowy, szałwiowy oraz ekstrakt z kwiatów lotosu. Takie połączenie sprawia, że 2-3 krople olejku stosowane na twarz, szyję i dekolt w ramach wieczornej pielęgnacji, rozprawiają się z wyżej opisanymi problemami typowymi dla cery mieszanej i tłustej. Skóra jest doskonale nawilżona, ale w ciągu dnia bardziej zmatowiona, co przekłada się na dłuższe utrzymywanie się makijażu w ciągu dnia. Prawdziwym fenomenem tego produktu jest jednak fakt, iż cera staje się rozjaśniona, jej koloryt ujednolicony, a przebarwienia mniej widoczne. Na ten efekt musimy oczywiście poczekać, ale mnie olejek dożywotnio kupił po miesiącu regularnego stosowania. Zgadza się – płacimy za niego fortunę, bo aż 149zł za 30ml, ale produkt wystarczył mi na pół roku, więc cechuje się niebywałą wydajnością, a to co robi z cerą to prawdziwa magia. Odpowiedź na pytanie czy sięgnę po niego ponownie powinna być więc jasna. Na 100% TAK. Nawet specyficzny zapach produktu nie jest mnie w stanie do niego zniechęcić.

Evree Magic Rose Pure Beauty Oil

Evree Magic Rose Pure Beauty Oil

Po ten olejek sięgnęłam z chęci zaspokojenia ciekawości rozpalonej przez inne blo(vlo)gerki, które jego działanie opisywały w samych superlatywach. Producent obiecuje, że olejek sprawdzi się w pielęgnacji cery mieszanej oraz tłustej. Powinien również wykazywać właściwości łagodzące podrażnienia, a także niwelować przebarwienia, uszczelniać naczynia krwionośne i działać przeciwzmarszczkowo. Trochę tego za dużo jak na jeden produkt. Evree Magic Rose to, podobnie jak w przypadku produkt z Clarins, mieszanka olejków, w skład której wchodzi m.in. olejek różany, ze słodkich migdałów, winogronowy i słonecznikowy. Stosowany przeze mnie co drugą noc od 4 miesięcy sprawia, że cera, mimo stosowania kwasów AHA i BHA o działaniu złuszczającym, nie jest przesuszona, a doskonale nawilżona. Po nałożeniu makijażu nie uwidaczniają się suche skórki, bo po prostu ich na mojej skórze nie ma. Kolejnym ogromnym plusem tego olejku jest znaczne przyspieszenie gojenia się ran i znikania niedoskonałości, które czasem pojawiają się na twarzy. Absolutnie nie zapycha, choć moja skóra ma do tego ogromną skłonność. Nie zauważyłam jednak żadnego pozytywnego wpływu produktu na istniejące na twarzy przebarwienia. Nie mam na myśli tych od dawna mi towarzyszących, a tych, które pozostały po większych wypryskach. I tutaj do obietnic producenta przychylić się nie mogę. Nie zmienia to jednak faktu, iż naprawdę jestem z tego olejku zadowolona i z chęcią po niego sięgam. Jego aplikację umila przepiękny różany zapach, choć wiem, że nie wszyscy są jego zwolennikami. Produkt w cenie regularnej dostępny jest w drogeriach za 29zł, jednak ja swoją butelkę sprawiłam sobie podczas sporej promocji w Rossmannie i zapłaciłam tylko 21zł / 30ml olejku. Biorąc pod uwagę wydajność, uważam, że cena jest naprawdę niska. 

MOJA OCENA:

Clarins Lotus Face Treatment Oil: 

5 / 5

Evree Magic Rose Pure Beauty Oil:

4 / 5

Ze stosowania zarówno jednego, jak i drugiego produktu jestem zadowolona. Jednak moim ideałem nadal pozostaje olejek marki Clarins, dlatego że na mojej twarzy daje jeszcze lepsze rezultaty stosowania niż te obiecane przez producenta. Mając jednak na uwadze jego cenę, śmiało mogę stwierdzić, że jego tańszym, nieco słabszym, ale nadal godnym wypróbowania odpowiednikiem jest Evree Magic Rose. Tym bardziej cieszę się z otrzymanej 2 miesiące temu paczki od marki Evree, w której znalazłam kilka ciekawych produktów do pielęgnacji stóp, dłoni, ciała oraz omawiany olejek Magic Rose. Jako że w butelce, którą sobie kupiłam jest jeszcze sporo produktu, chciałabym kosmetyki, które dostałam do przetestowania (widoczne na zdjęciu) oddać do wypróbowania jednej z Was.

Evree

Dlatego też jeśli macie ochotę przetestować olejek Evree Magic Rose i 3 inne produkty tej marki to do końca tygodnia (tj. do 10 maja włącznie) zostawcie komentarz pod tym wpisem, a ja w przyszłym tygodniu wylosuje jedną osobę, do której trafią te kosmetyki. Komentarz może być dowolnej treści. Jeśli kiedykolwiek stawiałyście na olejki w pielęgnacji swojej cery to dajcie znać o swoich odczuciach i produktach, które polecacie lub odradzacie.

Dziękuję za uwagę!

Buziaki,

call2

POST NIE JEST SPONSOROWANY, A RECENZOWANE PRODUKTY KUPIONE PRZEZE MNIE.

KOSMETYKI MARKI EVREE, KTÓRE PRZEZNACZYŁAM NA ROZDANIE OTRZYMAŁAM DO PRZETESTOWANIA.

 

 

 

Zagraniczne blogerki - moje TOP 3

Polecam

Heeej kochani!

Każda z nas zapytana o to, czym powinna cechować się blogerka, na której wpisy czekamy z utęsknieniem, prawdopodobnie udzieli innej odpowiedzi. W mojej ocenie, zbyt banalnym stwierdzeniem byłoby to, że powinna mieć w sobie coś, co przyciąga ludzi do jej miejsca w sieci. Zbyt banalnym, a może zbyt mało wymagającym? Ja nie ukrywam, że mimo iż blogów znam naprawdę wiele, to są zaledwie 3 takie, które muszę odwiedzić codziennie. Codziennie? Raczej kilka razy dziennie po to, aby sprawdzić czy nowy post został już na nich opublikowany. Te zagraniczne blogerki to moje absolutne TOP 3. Nie jest to jedynie chwilowa fascynacją ich działalnością, gdyż każdą z nich śledzę od lat, gorąco dopinguję i polecam  kiedy tylko mam ku temu sposobność. Każda z nich, choć inna z wyglądu i z pewnością mająca różny charakter, urzekła mnie i przekonała do siebie podobnymi blogowymi zachowaniami.

Uważam, że jeśli podejmujemy się jakiejś działalności to powinniśmy się jej w pełni oddać. Nie inaczej jest z blogowaniem i byciem prawdziwą blogerką. Wiem, że w naszym kraju bycie blogerką jest na każdym kroku obśmiewane, ale na PL się świat nie kończy. Każda z blogerek, które szczerze podziwiam, poświęca swojemu blogowi bardzo wiele czasu i wysiłku przy tworzeniu publikowanych na nim treści. Zamieszczane we wpisach zdjęcia są profesjonalne, nietypowe, ciekawe, a ich zawartość merytoryczna nie rozczarowuje. Posty pojawiają się co najmniej kilka razy w tygodniu, często codziennie czy nawet 2 razy dziennie. I za to ogromny plus, gdyż dla mnie – po tej drugiej stronie, kiedy wcielam się w rolę czytelnika, częstotliwość publikacji jest bardzo ważna. Jeden post w tygodniu, jeden na dwa, a może jeden w miesiącu? No bez jaj! Może jestem zachłanna, ale dla mnie to nie jest wystarczające. Jednak nie chodzi jedynie o ilość, ale przede wszystkim o jakość i formę przekazu. Czytając niektóre blogi mam wrażenie, że twórca pisze coś od niechcenia, byle żeby coś dodać i żeby jakoś czas czytelników wypchać swoją obecnością. W przypadku Lindy, Alexy czy Sandry czytelnik czuje, że dana blogerka prowadzi ten blog dla niego. Dziewczyny nie uważają się za gwiazdy, a takie same dziewczyny czy kobiety jak te, którymi są ich odbiorcy. Zawsze są szczere, więc nawet gdy wpis powstaje w ramach współpracy z daną marką i jest sponsorowany to możemy mieć pewność, że prezentują swoje zdanie, a nie narzuconą przez klienta regułkę. Współpracują z niezliczoną ilością marek czy sklepów, ale zawsze odbywa się to w sposób smaczny. Współprace pozwalają im na zamieszczanie zróżnicowanych treści – od OOTD czy porad dotyczących mody poprzez recenzje ulubionych kosmetyków, miejsc czy relacji z wakacji. Nikomu w życiu nie zaglądałam to portfela, bo uważam to za zachowanie wysoce niestosowne, ale mam nadzieję, że każda z nich dobrze na swoim blogu zarabia. Dlaczego? Bo po prostu na to zasługuje. Każda z nich z niecierpliwością czeka na komentarze czytelników, a kiedy owe się już pojawią, wchodzi z nimi w interakcję, bo dla nich grupa odbiorców to zdecydowanie więcej niż jedynie grupa potencjalnych klientów dla marek, z którymi współpracują. Po prostu widać bijący z nich szacunek dla czytelników, który sprawia, że po prostu nie da się ich nie uwielbiać. A to, że niewątpliwie mają wspaniałe wyczucie stylu, umiejętność stworzenia idealnych i niebanalnych stylizacji na każdą okazję czy po prostu są ślicznymi kobietami to nie muszę mówić, bo jeśli tylko dacie im szansę i zajrzycie na prowadzone przez nich blogi to momentalnie przyznacie mi rację.

Zagraniczne blogerki – moje TOP 3:

Linda z bloga www.lindajuhola.com

Alexa z bloga www.alexadagmar.com

Sandra z bloga www.ttsandra.com

Przez lata mnie nie zawiodły i jestem pewna, że również i Was do siebie zjednają. A jeśli znacie inne wspaniałe zagraniczne blogerki, którym gorąco dopingujecie to koniecznie dajcie znać w komentarzach! Jestem również bardzo ciekawa za co cenicie swoje ulubione blogerki i dlaczego z chęcią zaglądacie na prowadzone przez nich blogi.

Miłego wieczoru!

Buziaki,

call2

POST NIE JEST SPONSOROWANY.

LINDZIE, ALEXIE CZY SANDRZE ZA OPUBLIKOWANY POST NIE WYSTAWIŁAM FAKTURY HAHAHA:D