Heeej kochani!
Zanim przejdę do tematu przewodniego tego wpisu, którym są poczynione przeze mnie w Sztokholmie zakupy, chciałabym z całego serca podziękować Wam za wspaniałe przyjęcie mojej poprzedniej publikacji! Przyznam, że nieco obawiałam się, iż moje marzenie może zostać uznane jako niedojrzałe czy wręcz infantylne, ale po raz kolejny udowodniliście, że mam najwspanialszych czytelników na świecie ♥︎♥︎♥︎. Mimo, iż marzenia każdego z nas opierają się na innych płaszczyznach i w swoim życiu dążymy do realizacji różnych celów, to wspaniałe jest to, że Wy wspieracie mnie w moich, a ja w Waszych poczynaniach. Taka relacja to skarb ♥︎♥︎♥︎. Oj, ale może zakończę już prywatę, bo coś się ostatnio sentymentalna i emocjonalna zrobiłam, aż mnie to dziwi. Zatem, wracając na właściwe tory, zapraszam Was do zapoznania się z moimi najnowszymi zakupami.
Podczas mojego weekendowego wypadu zakupy nie były najważniejsze. Mogłabym wrócić z pustymi rękoma, a i tak wyjazd uznałabym za nadzwyczaj udany. Co prawda, miałam swoją mini listę zakupów, która opiewała na 3 pozycje, ale kiedy zorientowałam się na jakim poziomie kształtują się ceny dóbr, niezależnie od ich kategorii, doszłam do wniosku, że zakupów nie poczynię żadnych. Nie jest oczywiście tajemnicą, że ceny znacznie odbiegają do tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni w naszym kraju, a i te są czasem naprawdę wysokie. Jednak zgoła odmienne są także zarobki Skandynawów, więc ceny oburzają głownie turystów. Dla przykładu ➤ za zakupioną w sieciowej knajpce czy kawiarni sałatkę i sok bądź ciastko i kawę, w PL zapłacimy nie więcej niż 30zł, a w Szwecji nie więcej niż 200 koron, co bliskie jest naszemu banknotowi o nominale 100zł. Z racji widocznych, niemal na każdym polu, różnic, byłam pewna, że z zakupów nici. Postanowiłam to jednak sprawdzić. Szczególnie, że po sobotnim spotkaniu z Lindą miałam jeszcze kilkadziesiąt minut do zamknięcia sklepów, a znajdowałam się w sercu typowo zakupowej części miasta.
Swoje kroki skierowałam do Cow Parfymeri, o której sporo czytałam. Wiedziałam, że w perfumerii znajdę asortyment marki Laura Mercier, który mnie interesował. Być może pamiętacie, że w zeszłym roku, z ogromną przyjemnością, sięgałam po krem do ciała o wspaniałym zapachu Creme Brulee. Z jego recenzją możecie się zapoznać TU. Jego obecna cena w Perfumerii Douglas to 329zł/300ml. Komentarz jest chyba zbędny, choć ciężko jest się powstrzymać. Cena kremu do rąk, należącego do tej samy gamy zapachowej, wynosi 99zł/50ml. Byłam więc pewna, że po przekroczeniu progu Cow Parfymeri ceny, które ujrzę będą jeszcze wyższe. Co się okazało? Były średnio o 20% niższe, niż te, oferowane w PL. Dlatego też za kwotę 165 koron, a więc ok 77zł zdecydowałam się na zakup kremu do rąk o zapachu Creme Brulee, który był na mojej liście. Jako, że jego poprzednik (L’occitane o zapachu Cherry Blossom) właśnie wyzionął ducha, dziś jego miejsce w torebce zajmie właśnie ten z Laura Mercier. Interesowałam się także dostępnymi w butiku perfumami tejże marki, jednak żaden z zapachów nie przypadł mi do gustu na tyle, abym była skłonna go sobie sprawić. Tym sposobem, moja chciejlista z trzech pozycji skróciła się do dwóch.
Na pozycji numer 3, choć jak się okazało jednak 2, uplasowała się woda perfumowana Giorgio Armani Si. W wyjazdowym niezbędniku, opublikowanym TU, wspominałam o tym, iż na strefie bezcłowej lotniska Arlanda, będę chciała sprawić sobie flakon nowego zapachu. Na wyjazd zabrałam ze sobą próbkę tej wody perfumowanej i zdecydowanie skradła ona moje serce. Przez wiele kobiet opisywana jest jako mieszanka nut słodkich z tymi bardziej kwiatowymi i orientalnymi, co stanowi doskonałe połączenie na wieczorne wyjścia. Wiecie, że ja nie dzielę posiadanych zapachów na te dzienne, wieczorowe, letnie czy zimowe. Moi całoroczni ulubieńcy to Thierry Mugler Alien oraz Michael Kors Sexy Amber. Dla wielu to zapachy nie do przejścia, dla mnie zapachy, bez których nie wyobrażam sobie życia. Na ich tle Si od Giorgio Armani wydaje się być delikatnym. O Si mówi się, że jest hołdem dla współczesnej kobiecości, gdyż jest połączeniem wdzięku, siły i niezależności. Szczerze taki opis bardziej mnie bawi niż przekonuje do zakupu, jednak broni się on swoimi nutami zapachowymi. Wanilia, ekstrakt z czarnej porzeczki, frezja, szypr i jasne drzewo piżmowe. Takie połączenie bardzo mi pasuje, a nie jestem w osamotnieniu, gdyż Si wydaje się być jednym z najbardziej popularnych zapachów ostatniego roku. W Perfumerii Sephora, flakon o poj. 50ml, na który się zdecydowałam, kupicie za 389zł, a w Perfumerii Douglas za 379zł. Ja skorzystałam z promocji na sztokholmskim lotnisku Arlanda i kupiłam go za 635 koron, a więc jakieś 300zł.
Ze swoich zakupów jestem bardzo zadowolona. Może swoimi gabarytami nie nęcą, ale zapachami już jak najbardziej ♥︎♥︎♥︎. Z pewnością możecie się spodziewać osobnych wpisów na temat obu produktów. Obym za kilka tygodni doszła do wniosku, że każdy z nich był warty przeznaczonej na niego kwoty.
A tak z ciekawości jakie są obecnie Wasze ulubione perfumy?
Miłego dnia!
Buziaki,
POST NIE JEST SPONSOROWANY. PRODUKTY ZOSTAŁY KUPIONE PRZEZE MNIE.
Ps.
Kochani, jest mi niezmiernie miło ogłosić, iż komisja w składzie:
➤ The Body Shop Polska
➤ Model zwany Nadbałtyckim Ptasiorem Białym
➤ Callmeblondieee
spośród ogromu nadesłanych przez Was komentarzy (niemal 150!) wybrała 3 osoby, które niebawem będą mogły cieszyć się wybranym przez siebie zestawem kosmetyków marki The Body Shop (Frosted Plum / Glazed Apple / Frosted Cranberry) w skład którego wchodzi żel pod prysznic (60ml), peeling do ciała (50ml), masło do ciała (50ml) oraz rozświetlający balsam do ciała (60ml), całość ukryta w przepięknej puszce.
Frosted Plum trafia do:
Glazed Apple trafia do:
Frosted Cranberry trafia do:
Dziewczyny przyjmijcie nasze serdeczne gratulacje!
Spisałyście się na medal!
Czekam na Wasze adresy do wysyłki nagród na callmeblondieee@gmail.com
Buziaki,
Basia
♥︎♥︎♥︎