Heeej kochani!
Wiele osób zaczyna nowy tydzień od spojrzenia w lustro i burknięcia pod nosem „jak ja nie znoszę poniedziałków”. A powiem Wam, że ja tam lubię poniedziałki! Nowy tydzień pozwala nam na wyciągnięcie kolejnej czystej kartki i tylko od nas zależy czym i jak ją zapiszemy. Warto wstać z łóżka w poniedziałek prawą nogą i w nowy tydzień wkroczyć z optymistycznym nastawieniem. Hahahah, łatwo mi mówić, bo? Bo piję właśnie ukochaną zieloną herbatę (spearmint green), siedzę przy ulubionym stoliku, w moim ulubionym Starbucks, zerkam kątem oka na Pałac Kultury i robię to, co uwielbiam, czyli zabieram się za tworzenie nowego wpisu dla ulubionych czytelników! Dobra, ale już się tak nie ekscytuję, bo jak tak się będę lenić i gapić przez okno to ucieknie mi pociąg i z wizji pięknego poniedziałku zostanie niewiele hahaha:D Zapraszam Was dzisiaj na relację z piątkowego eventu Procter&Gamble Beauty.
Z potwierdzeniem swojego udziału w evencie Procter&Gamble Beauty zwlekałam kilka dni, gdyż nie wiedziałam czy uda mi się w piątek dotrzeć do stolicy. Miałam świadomość, że w sobotę czeka mnie ogrom pracy w moim mieście, a w niedzielę znowu będę podróżować do Wawy. Na całe szczęście, wszystko udało mi się zorganizować tak, aby cały piątek móc przeznaczyć właśnie na organizowane spotkanie. Oj, miałam nosa z tą decyzją! No bo przyznajcie same – czy można spędzić czas ciekawiej niż na poznawaniu nowości interesujących nas marek we wspaniałym towarzystwie blogerek i vlogerek, które cenimy? To idealna połączenie przyjemnego z pożytecznym!
Z zrzeszonych pod szyldem Procter&Gamble Beauty marek poznałyśmy nowości firm takich jak Aussie, Braun, Head&Shoulders, Max Factor, Pantene oraz Wella. Nowości było od groma, dlatego też, aby każda z nas mogła im się dokładnie przyjrzeć i omówić z ekspertami spodziewane ich działanie, zostałyśmy podzielone na kilkuosobowe grupy, z których każda w danym momencie uczestniczyła w warsztatach konkretnej marki.
Aussie
Marka Aussie, jak zresztą zwykle, skupiała na sobie największą uwagę. Nie sposób było nie zauważyć stoiska, a właściwie stoisk tej marki. Czuć było ten australijski luz, a świetna DJ-ka dbała o oprawę muzyczną spotkania. Oczywiście nie mogłam nie poświęcić uwagi nowościom marki. O ile pianka podkreślająca skręt włosów nie leżała w kręgu moich zainteresowań, o tyle różne wersje lakierów do włosów czy woda morska w spreju już jak najbardziej skupiły na sobie mój wzrok.
Braun
Markę Braun darzę ogromnym sentymentem. Depilator tej marki był moim pierwszym „poważnym” zakupem w niezbyt jeszcze dorosłym życiu. 9 lat temu za pierwszą prawdziwą wypłatę, sprawiłam sobie biało-różowy depilator Braun i uwielbiałam go przez lata. Nawet obecnie zdarza mi się po niego sięgać, choć nie ukrywam, że nie spełnia już moich wymagań. Na spotkaniu została nam zaprezentowana najnowsza wersja depilatora Braun Silk-epil. To model Silk-epil 9. Już przy podejściu do stoiska marki nie dało się nie zwrócić na niego uwagi, gdyż depilator zanurzony był w kuli z wodą. Bez wątpienia jest wodoodporny, więc bez obaw możemy zafundować sobie depilację podczas kąpieli w wannie. Od poprzedniego modelu Silk-epil 7 różni się również innymi kwestiami i nie są to niuanse. Produkt zapowiada się baaardzo obiecująco! Kolejną nowością od Braun jest także linia suszarek PowerPerfection. Nie wypowiem się na temat ich działania, bo nie miałam okazji ich używać. Natomiast zaskoczyła mnie ich lekkość przy jednocześnie dużej mocy, co przy włosach długich i gęstych jest niewątpliwym atutem.
Head&Shoulders
Przyznam się, że z szamponu Head&Shoulders korzystałam zaledwie kilka razy w życiu, i to jedynie z ciekawości. Nigdy nie miałam problemu z łupieżem i nawet nie byłam świadoma co jest przyczyną jego pojawiania się. Pani doktor wytłumaczyła nam mechanizm jego powstawania, ale po cichu liczę, że nie będę musiała po pozyskaną wiedzę nigdy sięgać. Nie oznacza to, że nigdy nie sięgnę po nowości Head&Shoulders, bo to nie tylko linia produktów skierowana do osób borykających się z łupieżem. Mnie najbardziej zainteresowały produkty do wrażliwej i swędzącej skóry głowy i te z chęcią w przyszłości wypróbuję.
Max Factor
Nowości Max Factor przygotował kilka, ale uważam, że nowa kolekcja róży do policzków (Creme Puff Blush) bije wszystko! Znajdziemy w niej 6 przepięknych odcieni, które, oprócz ich pierwotnego miejsca nałożenia -> na policzki, możemy aplikować również na oczy oraz usta. Efekt zobaczycie na przepięknej modelce Edycie Zając. Nic dodać, nic ująć. Po prostu czysta perfekcja.
Pantene
Jestem pewna, że wiele razy natknęłyście się na reklamę serii Pantene Pro-V Intensywna Regeneracja z kompleksem odbudowy keratyny, która ma przygotować nasze włosy do pomyślnego przejścia testu igły. Zdrowy włos swoim wyglądem przypomina nić. Tak jak ona, gdy jest poszarpany i rozdwojony nie ma szansy przejść przez malutką główkę igły. Seria, w skład której wchodzi szampon oraz odżywka ma dogłębnie zregenerować nasze włosy i zapobiegać ich rozdwajaniu. Patrząc na włosy ambasadorki marki, Marty Żmudy – Trzebiatowskiej, coś w tej serii musi być. Włosy aktorki wyglądają nienagannie. Każda z nas mogła poczuć się jak ona i poddać się zabiegowi pielęgnacyjnemu z wykorzystaniem nowych produktów. Ja niestety nie miałam okazji się, ponieważ spieszyłam się na pociąg. Jak tylko nadrobię zaległości, to na pewno dam znać co na to moje włosy. Bo, że przejdą test igły to nie mam najmniejszych wątpliwości – są gładkie i zdrowe, więc żadna igła nie jest im straszna!
Wella
Marka Wella wypuściła niedawno na rynek farbę Wellaton. Różni się ona od pozostałych tym, że oprócz tradycyjnej farby, w zestawie znajdziemy również reaktywator koloru. Po ten krok sięgamy 14 dni po pierwszym farbowaniu, a jego zadaniem jest odświeżenie koloru włosów. Zebrane na spotkaniu dziewczyny, potwierdziły, że kolor faktycznie jest reaktywowany, a włosy wyglądają jakby dopiero co zostały dopieszczone przez fryzjera. Co ja sądzę? Nic, bo farbowanie włosów interesuje mnie tak bardzo jak to, w czym chodziłam ubrana w przedszkolu. Nigdy nie farbowałam włosów i nie wydaje mi się, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić. Coś, co jednak niesamowicie przyciągnęło moją uwagę przy stoisku Wella to niesamowite rysunki pani Anny Halarewicz. Naszym zadaniem było ich pokolorowanie, co skończyło się totalna dewastacją tych dzieł. Cóż, talentu do malowania na papierze to ja nie mam i dobrze o tym wiecie. Ograniczyłam się do domalowana koloru włosów, oczywiście blond!
Dziękuję serdecznie Procter&Gamble Beauty za zaproszenie, a Wam za uwagę! Mam nadzieję, że moje zdjęcia choć po części są w stanie oddać panujący na evencie klimat.
Które stoisko najbardziej Was zainteresowało?
Pozdrawiam,
POST NIE JEST SPONSOROWANY.
Ps. Niestety zdjęcia okazały się być zbyt dużym wyzwaniem dla Starbucks’owego łącza, więc post publikuję dopiero teraz, już od siebie.
Heeej kochani!
Gdybym na wstępie tego wpisu zaczęła od narzekania na swoją cerę, to jestem przekonana, że w akcie grupowego focha, wszystkie z Was ostentacyjnie by ten post opuściły. Niestety znam co najmniej kilka osób, które pomimo ogromnego wysiłku i niemałych nakładów finansowych nie są w stanie poradzić sobie z problemami, z którymi boryka się ich cera. I takie osoby mają prawo do wylewania swojego żalu, a nie ja. Nie zmienia to jednak faktu, że każda z nas chce cieszyć się piękną i gładką skórą, której wystarczy minimalna ilość makijażu. Ja nie jestem inna. I choć wiele z Was pisze, że moja cera jest idealna, to pamiętajcie, że taka cera nie istnieje i każdą z nas trapią mniejsze lub większe jej problemy. Ja praktycznie nie wiem co to znaczy mieć alergie na kosmetyki, uwrażliwioną czy bardzo przesuszoną cerę. <Co prawda ostatnio pojawiają się u mnie plamy, ale ich występowanie spowodowane jest zażywaniem konkretnych leków, więc to inna bajka.> Nie mam również zbyt często do czynienia z wypryskami ropnymi czy baaaardzo świecącą się cerą. Moją zmorą są za to wiecznie zatkane pory i raz na jakiś czas wysyp grudek, które atakują czoło i boki twarzy. Ostatnio właśnie z takimi grudkami walczę, gdyż niestety krem z Estee Lauder początkowo spisujący się doskonale, finalnie totalnie zapchał każdy cm twarzy, na który go nakładałam. W akcie desperacji udałam się do apteki do półki uginającej się pod ciężarem dermokosmetyków i zdecydowałam się na markę oraz serię produktów, z którymi nie miałam jeszcze styczności – Uriage Hyseac.
Właściwie, to wkradło się delikatne kłamstwo, bo w podjęciu decyzji pomogła mi pani dermokonsultantka (nie, nie ta od marki Uriage). Jej wiedza była naprawdę duża, zatem postanowiłam dać kredyt zaufania i zasugerować się wypowiedzianą opinią. Do tej pory często sięgałam po kosmetyki Clinique, które są moimi faworytami. Nawiązałam również krótką znajomość z linią Vichy Normaderm, La Roche-Posay Effaclar czy Pharmaceris T. Niby w każdej z tych linii był jakiś produkt, który mi się podobał, ale patrząc całościowo na każdą z tych serii to żadna z nich nie przekonała mnie do powrotu. Miałam nadzieję, że nowe zdobycze Uriage Hyseac nie okażą się totalną klapą. Pomimo obniżki ich cen w Superpharm o 30%, za każdy produkt i tak musiałam zapłacić ok 35zł. Mało to nie jest. Na całe szczęście po 4 tygodniach stosowania mogę stwierdzić, że wśród 4 zakupionych kosmetyków nie ma żadnego bubla, a są 2 takie, które mnie oczarowały. No dooobra to czas na konkrety!
Seria Uriage Hyseac stworzona została z myślą o osobach z cerą mieszaną i tłustą. Nie ma być to jednak jedna z tych linii, która owszem rozprawi się z wypryskami czy nadmiernym wydzielaniem sebum, ale i wysuszy skórę na wiór i wykreuje nam nowe zmartwienia. Uriage Hyseac ma działać efektywnie, ale delikatnie. Czyli w moim przypadku nie powinna przesuszać tak jak stosowana w całości seria Normaderm czy Effaclar. One mimo wysuszenia cery nie rozprawiły się z zatkanymi porami czy grudkami na skórze. Choć przyznaję, że żel z serii Normaderm jest bliski mojemu sercu i z pewnością zagości jeszcze kiedyś w mojej kosmetyczce – do niego nie mam zastrzeżeń.
W skład serii Uriage Hyseac wchodzi kilka produktów, z których ja zdecydowałam się na te 4, których poprzednicy z innych firm zakończyli swój żywot kilka tygodni temu. Tak też zdecydowałam się na:
1. żel oczyszczający do mycia twarzy
2. tonik oczyszczający
3. łagodną maseczkę peelingującą
4. krem z 18% zawartością kwasów AHA i BHA
Uriage Hyseac Żel oczyszczający:
- Delikatny żel do oczyszczania twarzy, który nie zawiera mydła. Żel bardzo dobrze oczyszcza skórę, przy czym jej nie przesusza i nie podrażnia.
- W jego składzie znajdziemy za to m.in. wodę termalną Uriage o działaniu łagodzącym oraz ekstrakt z liści wierzbówki kiprzycy o działaniu ściągającym i przeciwzapalnym.
- Skóra staje się gładka, a z czasem pory stają się mniej zapchane. Nooo bez ściemy!
- Żel ma przepiękny, świeży zapach, który bez wątpienia umila jego stosowanie.
- Charakteryzuje się gęstą konsystencją, dzięki której minimalna ilość wystarczy na jedno zastosowanie. Z pewnością tubka posłuży na wiele miesięcy przy dwukrotnym stosowaniu w ciągu dnia.
- Wygodne opakowanie – żel wyciskamy z tubki. Największa dostępna pojemność – zawiera 300ml produktu.
- Cena regularna jest wysoka – 300ml to koszt ok 45 – 50zł, oczywiście w zależności od apteki. W promocji w Superpharm zapłaciłam za niego 34.99zł.
MOJA OCENA: 5 / 5
CZY KUPIĘ GO PONOWNIE? TAK
Uriage Hyseac Tonik oczyszczający:
- Jego zadaniem jest przywrócenie skórze jej naturalnego poziomu pH, oczyszczenie cery, a także eliminowanie wyprysków. O ile do pierwszych dwóch nie mam zastrzeżeń, o tyle eliminowania wyprysków nie odnotowałam.
- Tonik, podobnie jak żel oczyszczający ma piękny zapach, nie przesusza czy podrażnia cery, a delikatnie ją oczyszcza.
- Nie mogę jednak powiedzieć, że jest to kosmetyk, który odmienił moją pielęgnację i taki, po który będę sięgać regularnie. Jest przyjemny w stosowaniu, ale do skuteczności płynu złuszczającego z Clinique baaardzo mu daleko.
- Cena regularna, jak na tonik, baaardzo wysoka. W niektórych aptekach jego cena przekracza 50zł za opakowanie o pojemności 250ml!!! Cena promocyjna, którą ja zapłaciłam to 37.09zł. Mega dużo! A już inna bajka, że nie jest on specjalnie wydajny. Po miesiącu stosowania została mi jedynie połowa butelki!!!
MOJA OCENA: 3.5 / 5
CZY KUPIĘ GO PONOWNIE? NIE
Uriage Hyseac Łagodna maseczka peelingująca:
- Produkt ma nieco mylącą nazwę, bo tak naprawdę to kosmetyk, który możemy stosować na 2 sposoby, zatem to produkt 2 w 1. Można go stosować jako maseczkę peelingującą i pozostawić na skórze 2 minuty, po czym ją zmyć lub zaaplikować na zwilżoną skórę i zastosować jak tradycyjny peeling mechaniczny. Jednak, hellooo – ja stawiam na 2 w 1 i najpierw niewielką ilością produktu masuję skórę i wykonują peeling twarzy, a po nim zostawiam produkt jako maseczkę na 5 – 10min. Uwaga – maseczka może podrażniać skórę delikatną, więc nie zostawiajcie jej od razu na 10 min. Bezpieczniej będzie zostawić ją po raz pierwszy na 2 minuty i sprawdzić jak Wasza cera na nią zareaguje.
- Ten produkt to prawdziwy hicior, który już po pierwszym użyciu pozwolił mi odnotować na mojej skórze widoczne zmiany. Cera była gładziutka, super oczyszczona, pory bardziej ściągnięte, a cera matowa, przy czym nie sucha i ściągnięta. Naprawdę jestem mega zadowolona!
- Wydajność super, gdyż na jeden zabieg wystarczy niewielka ilość produktu. Sięgam po niego 2 razy w tygodniu od miesiąca, a zużycie nie przeraża. Wydajność rekompensuje wysoką cenę regularną. W promocji zapłaciłam 39.89zł.
MOJA OCENA: 5 / 5
CZY KUPIĘ GO PONOWNIE? TAK
Uriage Hyseac K18:
- Krem z 18% kompleksem kwasów AHA i BHA, którego zadaniem jest odblokowywanie porów, zapobieganie powstawaniu wyprysków i poprawa faktury skóry. Polecany dla cery mieszanej, tłustej, trądzikowej i tej z tendencją do tworzenia się zaskórników oraz grudek.
- Krem, a w zasadzie emulsja zawiera oprócz wymienionych wyżej kwasów, również wyciąg z lukrecji, pirokton olaminy, składnik matujący oraz wodę termalną Uriage.
- Choć nadaje się do stosowania pod makijaż, to ja nakładam go na swoją skórę na noc. Sięgam po niego co drugą noc naprzemiennie z olejkiem nawilżającym marki Evree.
- Uważam, że to zdecydowanie zbyt wcześnie, aby wyrokować o jego działaniu. Póki co z pewnością mogę napisać, że mam mniej grudek niż podczas stosowania kremu z EL, który zrobił mi kuku. Działanie oczyszczające się więc dopiero rozpoczyna.
- Cena promocyjna za 40ml to 36.39zł, regularna ponad 50zł. Jeśli kosmetyk będzie polepszał stan cery to uznam ją za niewygórowaną.
MOJA OCENA: Zbyt wcześnie na ocenę.
CZY KUPIĘ GO PONOWNIE? Jeśli się sprawdzi to z chęcią, póki co muszę go sumiennie używać, a na wnioski przyjdzie jeszcze czas.
Wiem, że okres stosowania przeze mnie produktów z serii Uriage Hyseac jest krótki. Od momentu pierwszego ich użycia minęły dopiero 4 tygodnie, zatem to, co przed chwilą przeczytaliście to jedynie moje pierwsze wrażenie. Jednak muszę powiedzieć, że póki co jest ono bardzo pozytywne. Żelem oczyszczającym i peelingującą maseczką jestem po prostu zachwycona. Mam nadzieję, że moje odczucia w kwestii tych kosmetyków się nie zmienią wraz z naszym wspólnym stażem. Tonik jak tonik – mnie nie zachwycił, jest po prostu średni. Jakością porównałabym go do tych drogeryjnych za kilka / kilkanaście złotych, więc uważam, że nie jest on niezbędny. Choć moja ocena może wynikać z długoletniej już miłości do płynu złuszczającego do cery mieszanej z Clinique, który robi znaczne więcej niż tonik, chociaż nie jest tonikiem i może nie powinnam ich porównywać? Tak czy siak, wiem że do toniku oczyszczającego Uriage już nie wrócę. Na ocenę kremu, który stosuję na noc jest jeszcze zbyt wcześnie. Póki co mój stosunek do niego jest obojętny. Ależ się rozpisałam! Strasznie przepraszam, że tak długo Was dzisiaj tutaj przetrzymałam, ale wiecie, że wprowadzenie nowych produktów pielęgnacyjnych to dla mnie zawsze temat rzeka, który wywołuje wiele emocji.
Jestem ciekawa czy miałyście kiedykolwiek styczność z serią Uriage Hyseac? Seria ta jest, w mojej ocenie, niezbyt popularna, więc jestem bardzo ciekawa czy mimo to miałyście już okazję po nią sięgnąć?
A może jesteście wierne serii Vichy Normaderm lub La Roche – Posay Effaclar, które są tak popularne?
Pozdrawiam,
POST NIE JEST SPONSOROWANY, A WSZYSTKIE DERMOKOSMETYKI KUPIONE PRZEZE MNIE W SUPERPHARM.
Ps. Mamy nowy rekord – ponad 1400 słów hahahahaha:D
Heeej kochani!
Dzisiaj post z cyklu „Callmeblondieee pieje z zachwytu” hahahahaha:D No, ale jak się nie zachwycać, skoro zakupione przeze mnie produkty z serii Isana Professional Power Volume to prawdziwy hit? Jeśli Wasze włosy szybko się przetłuszczają, są delikatne i łatwo je obciążyć to jestem pewna, że tak jak ja, ją pokochacie!
Isana Professional Power Volume to seria, której głównym zadaniem jest zwiększenie objętości włosów. Producenta oczywiście ponosi i możemy przeczytać o unikalnej formule z potrójnym efektem – wspomnianego zwiększenia objętości, ale i pełni, a także witalności włosów. Nie wiem jak zmierzyć i ocenić pełnię czy witalność włosów, więc wypowiadanie się na ten temat sobie podaruję. Cała seria wzbogacona jest o kolagen, ekstrakt z lilii wodnej oraz witaminę B5. Nie uświadczymy w niej jednak obciążającego włosy sylikonu. Tyle o całej serii, bo biorę się za rozkład na czynniki pierwsze każdego produktu wchodzącego w jej skład.
Isana Professional Power Volume Szampon zwiększający objętość włosów
PLUSY:
+ Doskonale oczyszcza włosy i skórę głowy. Szampon ma rzadką konsystencję i łatwo się pieni, zapewne ze względu na występowanie SLS na drugim miejscu w składzie.
+ Nie podrażnia skóry głowy. Moja skóra nie toleruje szamponów sztucznie barwionych i perłowych, natomiast SLS jej nie straszny.
+ Nie obciąża włosów, a wręcz nadaje im lekkości.
+ Przedłuża świeżość włosów. Włosy myję zazwyczaj co drugi dzień, jednak nawet na trzeci nie wyglądają na bardzo mocno przetłuszczone, co przy innych produktach było wręcz niemożliwe do uzyskania.
+ Pięknie pachnie. Zapach jest wyczuwalny, aczkolwiek nie jest nachalny. Przez co najmniej kilka godzin utrzymuje się na włosach.
+ Zapakowany w wygodną tubkę.
+ Korzystna cena. Za tubkę o pojemności 250ml płacimy 9.99zł.
MINUSY:
– Nie jest wydajny. Ze względu na rzadką konsystencję szamponu, zużywam go więcej niż zazwyczaj. Biorąc jednak pod uwagę jego cenę to dramatyzowanie mija się z celem. Tubka wystarczy na ok 2- 2.5 miesiąca regularnego stosowania.
Isana Professional Power Volume Odżywka zwiększająca objętość włosów
PLUSY:
+ Delikatnie nawilża włosy i ułatwia ich rozczesywanie.
+ Zapobiega elektryzowaniu się włosów.
+ Nie obciąża włosów. Nie powoduje ich szybszego przetłuszczania się.
+ Zapakowana w wygodna tubkę.
+ Nie jest droga. Za 200ml produktu płacimy 9.99zł.
MINUSY:
– Jest bardzo rzadka, przez co nie jest wydajna. Tubka wystarczy mniej więcej na 1.5 – 2 miesiące regularnego stosowania.
Isana Volume Up Pianka dodająca włosom objętości
PLUSY:
+ Faktycznie dodaje włosom objętości. Sięgam po nią jedynie, gdy układam włosy przy pomocy termoloków, natomiast wtedy efekt jest spektakularny.
+ Delikatnie utrwala, bez efektu sklejania włosów.
+ Jest bardzo wydajna. Wystarczy naprawdę niewielka ilość na jedną aplikację.
+ Ładnie, delikatnie pachnie.
+ Wyposażona w wygodny dozownik.
+ Tania. 6.99zł / 150ml.
MINUSY:
– – –
MOJA OCENA:
4.5 / 5
Szczerze przyznaję, że sięgając po serię Isana Professional Power Volume spodziewałam się po prostu niedrogich i przyzwoicie pielęgnujących włosy produktów. Otrzymałam jednak znacznie więcej. Wszystkie produkty z serii doskonale się uzupełniają i stanowią wymarzoną grupę do walki z przetłuszczającymi się, delikatnymi i oklapniętymi włosami. I o ile brak objętości moich włosów to dla mnie żaden problem, bo uwielbiam je właśnie za tę ich gładkość, o tyle zbyt ciężkich i oblepiających produktów do włosów po prostu nie znoszę. Seria Power Volume faktycznie sprawia, że włosy są lekkie i świeże na dłużej, a przy tym ładnie pachną. Do tego znajdziemy ją w drogerii Rossmann, gdzie za każdy produkt zapłacimy mniej niż 10zł, więc i aspekt finansowy przemawia na ich korzyść. Ja jestem 3 x na TAK i szczerze Wam tę serię mogę polecić. Szczególnie, jeśli niewiele Waszym włosom do szczęście potrzeba i nie wymagają dogłębnego odżywienia, a jedynie solidnego oczyszczenia i delikatnego nawilżenia.
Ja jak widzicie mam pełną podjarkę! A Wy co na temat szanownej trójki myślicie? Miałyście okazję już jej używać?
Pozdrawiam,
POST NIE JEST SPONSOROWANY, A PRODUKTY KUPIONE PRZEZE MNIE.
Heeej kochani!
Przygotowywanie nowego wpisu z pustym żołądkiem zawsze, w moim wypadku, równoznaczne jest z brakiem natchnienia. Dumając więc nad tematem przewodnim, postanowiłam zrobić sobie ulubioną kawę, zjeść śniadanie i jak każdego ranka owinąć się kocem, a następnie zasiąść do komputera. Śniadanie i kawa oczywiście smaczne, ale to nie one przyciągnęły dzisiaj mogą uwagę. Patrząc na siebie ze zdziwieniem przyznałam, że wszystko, co mam na sobie, pochodzi z jednego sklepu, jakim jest Primark. Top & bluza – Primark, spodnie dresowe – Primark, nawet skarpetki – Primark. Aaa przepraszam, to nie koniec, bo czy pisałam już, że owy cieplutki koc, którym jestem opatulona również pochodzi z tego samego sklepu? Bardzo dobrze, że mnie olśniło, bo już jakiś czas temu o Primarku, a raczej o jakości rzeczy dostępnych w tym sklepie chciałam napisać. Dziś jest więc ku temu idealna okazja.
Moją pierwszą wizytę w Primarku pamiętam jakby to było wczoraj, choć minęło już jakieś 10 lat. To wtedy byłam na wakacyjnym kursie językowym w Anglii, który wspominam naprawdę fantastycznie. Kurs odbywał się w jednej z nadmorskich miejscowości, ale jeden dzień udało nam się spędzić na wycieczce, podczas której zwiedzaliśmy Londyn. Kiedy opiekun dał nam 2 godziny wolnego czasu, pierwszym miejscem, do którego pobiegłyśmy z koleżankami był Primark. Prawie padałam z wrażenia, kiedy zobaczyłam dostępną tam ilość ubrań, a po godzinnych przymiarkach, każda z nas wyszła z jedną upatrzoną rzeczą. Ja sprawiłam sobie czarną bluzkę na grubych czarnych ramkach, która kosztowała 2 funty. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że moja nowa piękna bluzka, bo jednym praniu szwy boczne miała mniej więcej na brzuchu, a po kilku praniach z czarnej stała się lekko szara. I z tym identyfikuję jakość ubrań z Primarka w tamtym okresie. Na wiele lat o Primarku zapomniałam.
Jednak kiedy pochłonęło mnie oglądanie filmików na YT znowu temat Primarka powrócił. Wiele dziewczyn wypowiadało się na temat tego sklepu w sposób bardzo pozytywny. Akcentując tym samym, że może i cena ubrań poszła w górę, ale i ich jakość jest zdecydowanie lepsza niż kiedyś. I wiecie co? Muszę przyznać im rację! Mimo, że może nie uznacie mnie za eksperta tematu, bo przecież w UK czy innym kraju, gdzie Primark jest dostępny, nie mieszkam, ale te ubrania, które sobie sprawiłam są naprawdę dobrej jakości! Dobrej, jak nawet nie lepszej niż te dostępne w innych sieciówkach w naszym kraju. Nie raz sromotnie przejechałam się na zakupach w sieciówkach, nawet tych droższych typu Zara czy Massimo Dutti. Za to Primark mnie jeszcze nie zawiódł. Ubrania, które sprawiłam sobie podczas ostatniego urlopu w Londynie, męczę non stop. Jedyny ich czas wolny to ten, kiedy po praniu wiszą na suszarce i czekają na wyschnięcie. Na pewno z moich filmów czy postów kojarzycie sweterek w odcieniu pudrowego różu, bluzę w kwiaty czy też brązowy kardigan. To tylko kilka przykładów na to, że z kupionymi w styczniu ubraniami się nie rozstaje. Noszę, piorę, prasuję, noszę, piorę, prasuję i tak w kółko. Zabawne jest to, że te ubrania wyglądają lepiej niż inne z mojej szafy poddawane podobnemu testowi. I przyznać muszę, że jestem w szoku, gdyż początkowo nie chciało mi się wierzyć, że za wyższą ceną kryje się również wyższa jakość. Teraz to muszę tylko przyznać, że z chęcią Primark zobaczyłabym u nas, chociaż w tych największych miastach Polski. A te rzeczy, które widzicie na zdjęciu głównym z chęcią bym przygarnęła!
Marynarka / Płaszcz – Lemon Textured Crombie Coat
Komplet Bielizny – Nude Black Lace Bra & Nude Black Lace Brief
Płaszcz – Pink Mac
Koc – Grey Microsy Throw
Pościel – Reversible Ditsy Floral Bedding
Świeca – Blackcurrant & Orchid Scented Candle
Nie chcę oczywiście pozostawić Was z wrażeniem, że moim zdaniem jakość ubrań z Primarka jest niesamowita i wszystko, co kiedykolwiek tam kupiłam było doskonałe, ale jest duuużo lepiej niż było kiedyś.
A jakie jest Wasze zdanie? Miałyście okazję robić kiedyś w Primarku zakupy? Co myślicie o ubraniach, dodatkach i gadżetach dostępnych w tym sklepie?
Miłej niedzieli!
Pozdrawiam,
POST NIE JEST SPONSOROWANY.